STRES cz.1. Przyjaciel? Ja tego Pana nie znam





Stres, jako towarzysz naszego dnia codziennego posiada tak wiele twarzy, jak wiele mamy w posiadaniu my sami. W zależności od sytuacji, miejsc, w jakich przebywamy i ludzi jakich spotykamy na swojej drodze, nakładamy tzw. „maski”, aby współgrać z otoczeniem.







Jest to normalna, wrodzona cecha każdego człowieka i odpowiada za jego przystosowanie. Przez całe życie zbieramy doświadczenia, ucząc się wciąż nowych zachowań. Reakcje na przeszkody, różnego rodzaju niebezpieczeństwa czy też silne bodźce, warunkowane są odpornością, którą zdobyć można jedynie poprzez zetknięcie się z danym czynnikiem stresowym.




Oczywiście istnieją czynniki, na które niezwykle ciężko jest się uodpornić, mimo, że już niejednokrotnie się pojawiały. Bez względu na rodzaj oraz częstość pojawiania się takiego czynnika, należy mieć świadomość o tym, że stres jest, był i zawsze będzie obecny w naszym życiu. Pozostaje tylko pytanie: jak się z nim zaprzyjaźnić?


Co to właściwie jest stres?

W każdym przypadku, pojawienie się stresu wymusza mobilizację organizmu do radzenia sobie w określonej sytuacji. Nie oznacza to, że zawsze jesteśmy świadomi przeżywanego stresu. Z pozoru nawet „zwykłe” przejście przez ulicę jest jego źródłem. Ludzie są niepowtarzalni. Każdy posiada inne cechy osobowościowe, każdy ma inny próg reakcji na bodźce. Dlatego też, wszyscy inaczej odczuwamy niepokój i napięcie. Dla jednego zwykłe przejście przez ulicę będzie zgodne z przekonaniem „żyć szybko, umrzeć młodo”. Drugi przejdzie przez tę ulicę, jednocześnie przechodząc utajony zawał.




Wzajemna przyjaźń



Mobilizacja do działania, wzrost energii, pobudzenie. To cechy stresu pozytywnego, z którym warto się zaprzyjaźnić na dłużej. On jest naszą siłą napędową i trudno tak naprawdę bez niego się obejść. On inspiruje nas do podejmowania trudnych wyzwań. Możemy działać szybciej i dokonywać tego, czego bez jego udziału nie udałoby się osiągnąć. Po wykonaniu zadania możemy odetchnąć z satysfakcją, a nasz przyjaciel spokojnie nas opuszcza.







Fałszywa przyjaźń


Istnieją sytuacje, kiedy przyjaciel stres tak się rozpanoszył na naszym terenie, że nie bardzo wie, kiedy powinien odejść. Zaczyna towarzyszyć nam niemal we wszystkich codziennych czynnościach, nie daje nam spać, z dnia na dzień zdaje się być coraz bardziej natarczywy. Nie chcemy być niegrzeczni i siłą rzeczy stajemy się podatni na jego negatywny wpływ. Bezsilni, ulegamy lękom, zniechęceniu, niezdolności do konstruktywnego działania i narastającej obojętności. Szybko pojawiają się dolegliwości fizyczne, które pogłębiają poczucie trwania w beznadziei.





Takiego „przyjaciela” należy już potraktować stanowczo i bezwzględnie. Jak?




Anika (25 lat, studentka)

 

„Zawsze, kiedy przygotowywałam się do egzaminów w sesji, przeżywałam silny stres. Nie wiem, na ile było to uczucie pozytywne. Na pewno jednak w jakiś sposób destrukcyjnie wpływało na moją psychikę. Nie mogłam jeść, zarywałam noce. Strach przed porażką obezwładniał mnie z dnia na dzień coraz bardziej. Z jednej strony, mobilizowało mnie to do większego wysiłku, umiałam się skoncentrować i zmusić do efektywnego działania. 




Z drugiej strony czułam się coraz bardziej zmęczona. Perspektywa odpoczynku, którego miłe nadejście zależało tylko ode mnie, napędzała moje siły do maksimum wydajności. Niestety, zakończenie sesji, bardzo udane zresztą, przypłaciłam własnym zdrowiem. Pojawił się chroniczny problem bezsenności, później kłopoty z układem trawiennym, w końcu anemia. Na szczęście, korzystając z pomocy lekarza pokonałam swoje dolegliwości. Do następnej sesji przygotowałam się jak do prawdziwej bitwy. Ze stresem oczywiście.

• Zapisałam się na gimnastykę, wieczorami poświęcałam godzinkę na jogging, dałam się też namówić koleżankom na zawody w pływaniu. Nic tak nie motywuje do rozwiązania dużych problemów, jak małe powodzenia w innych sprawach!

• Zmieniłam dietę. Lekarz miał tutaj sporo do powiedzenia. Polecił spożywanie produktów bogatych przede wszystkim w magnez (czekolada!)

• W niedługim czasie powrócił upragniony sen i postanowiłam go sobie nigdy nie odmawiać. Okazało się, że im więcej nocy zaczęłam przesypiać, tym mniej potrzebowałam czasu na naukę. Dzięki temu mogłam sobie pozwolić jeszcze na wiele innych przyjemności”





Katarzyna (30l, asystentka prezesa)

„Praca w biurze dla kogoś, kto nie zna jej specyfiki to z pozoru praca spokojna i mało stresująca. Ja mam nieco odmienne zdanie na ten temat. Mój szef często wysyłał mnie w delegacje. Kolacje biznesowe, bankiety, noclegi w ekskluzywnych hotelach. Co z tego, skoro każda podróż samochodem wywoływała u mnie tak silne napięcie, że nie byłam w stanie myśleć o tych wszystkich przyjemnościach. Szef oczywiście nie wiedział o moim lęku, który pojawiał się za każdym razem, kiedy siadałam za kierownicą. Nie byłam w stanie przestać myśleć, że w każdej chwili jakiś pieszy może wpakować mi się pod koła, lub ktoś zaparkuje mi w bagażniku, podczas hamowania przed skrzyżowaniem. 
Postanowiłam zrezygnować z tej pracy, ponieważ uznałam, że nie nadaję się na kierowcę, o czym poinformowałam szefa. W tym momencie sprawa nabrała tempa. Szef nie pozwolił mi odejść. Przydzielono mi kierowcę i jeszcze dostałam kilka dni wolnego. Ten urlop był strzałem w dziesiątkę! Nareszcie miałam czas, żeby pomyśleć o tej mojej fobii związanej z prowadzeniem samochodu. Zdałam sobie sprawę, że przydzielenie mi kierowcy nie rozwiąże moich problemów. Muszę zmierzyć się z nimi sama. I zrobiłam to!


 




Wiedziałam, że jeżeli postanowię ominąć ten stres szerokim łukiem, on i tak powróci. Jak bumerang.
„Nikt nie jest doskonały”- kierując się tą doktryną pozwoliłam sobie zaakceptować swoje słabości. Nie spodziewałam się, że w ten sposób skutecznie się ich pozbędę. Raz na zawsze

 







Pozwoliłam komuś zadecydować o moim czasie na odpoczynek. W ten sposób się przekonałam, że jest to zgodne również z moimi uśpionymi oczekiwaniami. Po powrocie z urlopu obfitującego przede wszystkim w rozmaite refleksje nad samą sobą, okazało się, że żadnego kierowcy nie potrzebuję. Mało tego, jazda samochodem sprawia mi przyjemność!




Janusz (45l, bezrobotny)

„Przez 30 lat pracowałem w dużej korporacji. Dwa razy w ciągu jej istnienia firma zmieniała właściciela. Ostatecznie, kolejny postanowił zmienić kadrę pracowniczą. Aby uchylić się od konsekwencji prawnych, wcześniej ogłosił upadłość całej firmy. Co dalej działo się z firmą, nie trudno się domyślić. Natomiast nikt nie próbuje pomyśleć chociaż przez chwilę, co się dzieje z ludźmi, którzy w jednej chwili zostali odarci ze złudzeń. Bez pracy, bez pieniędzy, bez perspektyw. Za to z wystarczającą ilością czasu na to, aby udać się do urzędu pracy, rozbić namiot i czekać na swoją kolejkę po zasiłek”.





Zatem, ponawiam pytanie: To jak się pozbyć tego stresu?!

1 komentarz:

Unknown pisze...

Zaczyna się interesująco. Będę zaglądać.
Pozdrawiam