To pozbycie się swojej części


To pozbycie się swojej części

W tej części swoich wspomnień z tamtych kwietniowych dni chciałbym podzielić się z szanownym czytelnikiem przeżyciami jakich doznałem przed i w trakcie operacji. Niedziela Wielkanocna minęła w minorowym nastroju i przyszedł Lany Poniedziałek. W Polsce świętuje się ten dzień i ja będąc wierny naszej tradycji zwykle biorę dzień wolny. Jednak w tamtym roku nie miałem nastroju do świętowania.
Chciałem jak najszybciej spotkać się z chirurgiem aby stanąć twarzą w twarz z tym co mnie czeka. Żona podjęła zamiar iść ze mną, nie protestowałem. Dan przyjął nas w swoim gabinecie, w którym stał dość sporych rozmiarów model ludzkiej jamy brzusznej. Powiedział, że konsultował się z gastrologiem i ocenia moje szanse przeżycia na 50-60%, przeżycia które jak pisałem liczy się na 5 lat. Przyjąłem to dość obojętnie. Po czarnych myślach było dobre i to. Podszedł do modelu i pokazał nam miejsca w jelicie gdzie mam guzy. Były dokładnie w miejscach skrętów okrężnicy. Pokazał mi też w których miejscach będzie ciął. Trochę zdębiałem, bo nie będę miał prawie połowy jelita grubego. Spytałem, czy będę mógł po czymś takim normalnie funkcjonować i ku memu zaskoczeniu dowiedziałem się, że tak. Nie powinienem odczuwać żadnych różnic po dojściu do zdrowia.

Rozmawiamy o technice chirurgicznej. Powiedział, że spróbuje zrobić to metodą endoskopową, czyli zachowawczą. Po czymś takim, rekonwalescencja jest krótsza, ale mniej jest wiedzy o tym, co dzieje się w jamie brzusznej. Dałem mu wolną rękę w tym względzie a on powiedział, że podejmie decyzję na stole operacyjnym. Pozostało tylko wyznaczyć termin zabiegu. Przyjąłem jego sugestie, że powinno być to jak najszybciej i uzgodniliśmy następny poniedziałek.

Tydzień. Tylko tydzień i potem co? Ja do tej pory nigdy nie leżałem w szpitalu, nie mówiąc o jakiejkolwiek operacji. Tydzień rozmyślań. O czym? Przede wszystkim o życiu i śmierci. Takich refleksji w takich chwilach nie da się uniknąć. Z początku bałem się tego, co może stać się ze mną, jednak z upływem czasu strach zaczął mijać. Przypomniał mi się sen, jaki miałem kilka miesięcy wcześniej. Śniło mi się, że do mego brzucha, przez skórę wchodzą trzy robaki mające postać dżdżownic. Jednego chwyciłem, ale nie dałem rady zatrzymać go całkowicie. Część się urwała i weszła do brzucha. Co za proroczy sen. Dwa raki i polip między nimi, czyli ta urwana dżdżownica. Pan Bóg ostrzegał mnie wtedy, to i nie opuści mnie teraz. Dziwne, im bliżej terminu tym mniej się boję, a już zupełnie przestałem bać się śmierci. Niesamowite, ale to chyba dzięki modlitwie i ufności w opatrzność Bożą. W przeciągu tego tygodnia zrobiłem wymagane przed operacją badania i spotkałem się z anestezjologiem. Nie miał żadnych obiekcji. Chciałby mieć takich pacjentów jak najwięcej. Potwierdził mi też, że jestem w dobrych rękach.

Przychodzi dzień 0. Przygotowałem się do operacji jak do kolonoskopii, chociaż wskazań takich nie było. Wiem, że w razie komplikacji czysty przewód pokarmowy na pewno będzie pomocny. Mam stawić się o 6:00, co jest dla mnie porą dość niezwykłą. Pracę zaczynam zwykle ok. 9:00. Droga do szpitala to moja codzienna droga do pracy. Jedziemy z żona autostradą, ja prowadzę. Tak, jestem już do tego stopnia spokojny. Jest jeszcze ciemno, ale co widzę? Policja. Radiowóz stoi w miejscu, w którym nigdy go przedtem nie widziałem. Nie ruszył za mną, chociaż przekroczyłem. To chyba dobry znak. To będzie mój szczęśliwy dzień. Jesteśmy na miejscu. Zarejestrowałem się i czekam na pielęgniarkę. Czekam dość długo i denerwuje mnie to czekanie. W końcu jest. Prowadzi nas do pokoju przygotowawczego. Rozbieram się, oddając rzeczy żonie. Pozostaję tylko w tym kusym szlafroczku, czy może koszulce szpitalnej. Kładę się na łóżko. „Pielęgniarka jest już w mojej żyle“. Jest mój chirurg. Pyta jak się czuję, czy jestem przygotowany, czy potrzebuję czegoś na odwagę? Nie, „Głupi Jaś“ nie jest mi potrzebny. Niczego się nie boję. Mocno wierzę w opiekę Boską nad sobą. Sanitariusz pcha moje łóżko na salę operacyjną. Wszystko gotowe. Dość sporo ludzi krząta się dookoła stołu operacyjnego. Dan jest jeszcze nieobecny. Jego asystent, dziewczyna o orientalnych rysach twarzy widocznych spod maski, pyta czy nie położyłbym się sam na stół operacyjny? To dla mnie żaden problem. Wstaję z tego łóżka na kółkach i kładę się na stół. Jedno nieprzyjemne wrażenie. Na sali jest potwornie zimno. To wszystko, co pamiętam z tamtych chwil.

Budzę się, a raczej budzi mnie okropny ból. Widzę przesuwające się lampy na suficie. Świadomość wróciła. Gdzieś mnie ciągną. Ale co to? Widzę twarz żony nad sobą? Robi mi się lepiej na duchu. Bliska mi osoba jest przy mnie w takiej chwili. Czekała cały czas w poczekalni przy sali operacyjnej. Słyszę też gdzieś obok płacz. To młodsza córka. Zobaczyła ojca i płacze. Muszę wyglądać fatalnie z tymi wszystkimi przewodami podłączonymi do ciała. Ból. Ciągle ten ból. Mówię cicho: boli mnie i momentalnie zdaję sobie sprawę, że powiedziałem po polsku. Poprawiam się. Pielęgniarka zdziwiona. Mówi, że dostałem już maksymalną dawkę morfiny. Tracę znowu świadomość, po prostu po chwilowym wybudzeniu się z narkozy zapadam w sen. Potem wyszło na jaw, że jestem uczulony na morfinę. Nie jest tak efektywna jak powinna być, w moim przypadku. Swędziało mnie po niej całe ciało i dostawałem wysypki. Podawano mi potem jakąś pochodną morfiny, która była już skuteczna. Operacja trwała cztery godziny, ale o tym dowiedziałem się już następnego dnia. Komplikacji też, żadnych nie było.

Przeżycia z pobytu w szpitalu opiszę już następnym razem.

Autor: Bialkowski
Link do źródła tekstu: bialkowski-seaman.salon24.pl

Brak komentarzy: