Diagnoza: Polineuropsychoza





Mój dobry znajomy, którego tylko ktoś niesprawiedliwy postawiłby w rzędzie tych, którzy poddają się łatwo stresowi, przeżył inspirującą przygodę. Towarzyszka jego życia, młoda, wysportowana, pogodna i inteligentna osoba, pewnego dnia odkryła u siebie zdumiewającą przypadłość. Otóż, ku rozbawieniu obserwujących ją znajomych, idąc prostym kawałkiem chodnika nagle zaczęła dziwnie kuleć. Było to tak niespodziewane i zabawne, że nikt, włączając w to samą zainteresowaną, przez dłuższą chwilę nie zrozumiał powagi sytuacji.




Dopiero wizyta u neurologa, już po wyeliminowaniu ewentualnych przypadłości związanych z chwilowym ścierpnięciem lub urazem sportowym, była szokiem. Podejrzenie polineuropatii.

Tajemnicza przypadłość, związana z systemem nerwowym, a polegająca na porażeniu nerwów obwodowych. Skąd, u diabła, to cholerstwo, u młodej, silnej i zdrowej kobiety? Czas oczekiwania na przyjęcie do szpitala, gdzie miały odbyć się badania potwierdzające diagnozę, wypełniło moim znajomym zracjonalizowanie problemu. Wielogodzinne grzebanie w Internecie, przepytywanie zaprzyjaźnionych lekarzy. I codzienna niepewność, czy noga w kostce niespodziewanie się nie wygnie poza dopuszczalną normę, i czy nie nastąpi trach…. Na pozór trzymali się oboje, mój znajomy i jego partnerka, dzielnie. Jeśli choroba, to przecież do opanowania, najpierw szpital, badanie, potem leczenie.

Pewnego dnia, jakiś czas przed hospitalizowaniem, owa kobieta stwierdziła, że nie podda się badaniom. Za żadne skarby świata nie przeleży w szpitalu tygodnia, który wyłączy ją z toku normalnego życia. Piotr, bo tak ma na imię ten mój znajomy, argumentował spokojnie, że to przecież tylko 7 dni, ot, zwykłe badania. A w dodatku miejsce w specjalistycznym szpitalu zostało „załatwione”, dzięki czemu nie trzeba czekać kilku miesięcy.





W miarę upływu dni Ewa, partnerka Piotra, coraz bardziej zamykała się w sobie. Godzinami kontemplowała komputer, mieszkanie coraz bardziej wypełniała cisza. Piotr przestał podejmować temat szpitala, bo wyczuł, że za chwilę może stać się celem, na którym skupi się ogólne rozgoryczenie kobiety. Wiedział, że Ewa cierpi, i że to ma mały związek z kontuzją nogi i diagnozą. Bardziej chodziło o fakt wypadku statystycznego. Dlaczego to dotyka właśnie ją? Grypa, ból zęba, to tak, ale jakieś schorzenie, i to tak poważne, że diagnoza wymaga pobytu w szpitalu?





Do tej pory nierozłączni, tak układający swoje sprawy zawodowe i prywatne, by zawsze być razem. I nagle ona ma się z nim rozstać?! To był dla Piotra trudny okres. Dojrzewało w nim przekonanie, że Ewa czuje się zawiedziona. I opuszczona. Przez niego. Bo przecież sam „załatwił” szpital, który w efekcie spowoduje ich rozstanie. A na dodatek to „załatwienie” jest jasnym potwierdzeniem tezy, że Ewa jest chora…


Przestają się do siebie odzywać. W powietrzu wiszą obopólne pretensje, niewypowiedziane pytania. A przecież to ludzie, którzy są sobie najbliżsi, łączy ich mocne uczucie i empatia. Ostatni wieczór przed dniem „zero” to niewypowiedziana męka kupowania szlafroka. Piotr sugeruje ciepły, długi, praktyczny. Przecież w szpitalu mogą być przeciągi. Ewa rozgląda się raczej za czymś bardziej kobiecym, lepiej podkreślającym sylwetkę. Kolejne sklepy, przymierzalnie, robi się późno, atmosfera mimo zimowej aury staje się gorąca. Wracają do domu w milczeniu. Piotr ściska ze złością torbę z zakupami, kryjącą obszerny, gruby szlafrok w kolorze ciemnej śliwki. Czuje się fatalnie.
Ta wygrana jest gorzka. Śpią, po raz pierwszy od niepamiętnych czasów daleko od siebie. On ze ściśniętym gardłem, ona połykająca łzy.

Godz. 8:00

Pierwsza konfrontacja następuje na ławeczce przed izbą przyjęć. Piotr z niedowierzaniem wpatruje się w lekko oszalałe oczy partnerki. - Chcę stąd wyjść! Wychodzę. Ewa siada dopiero, kiedy Piotr wręcz wyrywa jej rękę. Odsuwa się od mężczyzny i wbija wzrok w białą posadzkę. - Proszę, pani Wende. Pielęgniarka ze zdumieniem patrzy na Ewę, która gwałtownie wstaje z ławeczki i obrzucając Piotra rozwścieczonym spojrzeniem załzawionych oczu niemal przewraca się, wchodząc do gabinetu. Potem długie, milczące przejście podziemnym korytarzem na oddział. To stary szpital, ściany obłażą starą lamperią, zapach środków dezynfekujących miesza się z mdłym zapachem przypalonego mleka i bliżej nie sprecyzowanych dań obiadowych. Sam oddział, na który się kierują odstrasza gości już na początku. Dwie zbiorowe sale, wypełnione po brzegi pacjentami i dwie izolatki trzyosobowe. Słychać nieartykułowane głosy, ktoś krzykiem wyklina jakąś niezidentyfikowaną Baśkę. Zgroza. Oddział neurologii klinicznej.

Godz. 9:15

No, łóżeczko jak w Hiltonie – próbuje zażartować Piotr, patrząc na stojącą w milczeniu Ewę. – Poczekam na korytarzu, dobrze? Odpowiada mu pełen smutku i żalu wzrok kobiety. Ewa: Zwykle o tej porze siedziałam już w fotelu i piliśmy kawę. Dziś siedzę na metalowym łóżku za parawanem. Marzy mi się kawa i malućki papierosek. Pół papieroska. A trzy baszki? Też nie? To jak oni chcą mieć wiarygodne wyniki badań? Przecież poranna kawa i papieros to mój codzienny rytuał. Strasznie burczy mi w brzuchu. Czekam na cokolwiek. Może być zbawienie. Halo? Jest tu jakaś pielęgniarka? Albo przynajmniej coś do jedzenia? Piotr: Ja chyba zwariuję. Tu jest okropnie. Siedzi tam, w tej norze… nie wiem, mam ją zostawić i wyjść? Tak, przecież nie będę tu dyndał na tym korytarzu. Ale jak mam to jej powiedzieć? Poczekam. Chcę mi się palić. Cholera!

Godz.9:30

Piotr i Ewa siedzą w szpitalnym bufecie. Był już papieros wypalony przez kobietę na zimnej klatce schodowej. Piotr niecierpliwie rozglądał się dookoła, w obawie dekonspiracji. Kiedy indziej taka sytuacja rozśmieszyła by oboje, teraz była uciążliwie krępująca. Po chwili podchodzi do nich pielęgniarka. -Pani Wende Ewa? Proszę wrócić natychmiast na oddział. Tam wszyscy pani szukają. Żeby tu przyjść, musi pani mieć zgodę oddziałowej. Piotr usiłuje rozbroić uśmiechem sytuację. Pielęgniarka jednak dość kategorycznie czeka w otwartych drzwiach bufetu.

Godz.10:05

Koło Piotra siedzącego w korytarzu przechodzi grupa studentów podążających za ordynatorem oddziału. Rozpoczyna się obchód. Ewa: No to pięknie. A wy coście tu chcieli? Zabierać się stąd, nie mam ochoty teraz na anielskie chóry! Ja nie wiem, diabli was tu nadali? I czemu tak nade mną sterczycie? Przestańcie się gapić zbielałe dziwadła! A, to pani doktor, pani też tutaj? A koledzy to z panią, czy tak w odwiedziny? - „Co Pani jest?” Ha! Dobre pytanie! Daję milion dolarów, jeśli odpowie Pani za mnie. I nie Pani, tylko Pani doktor, tak wiem. Doktor, profesor, doktor habilitowany, jak zwał tak zwał, szkoda że nie- zrehabilitowany- pod względem stosunku do pacjenta, oczywiście. Co mi jest? Polineuropatia, pani doktor, po-li-neu-ro-pa-tia. Dla mnie to też czarna magia. Ale brzmi ładnie, prawda? Tak poetycko. Tak więc pani doktor profesor nauk medycznych habilitowany na początek proponuję tarota. Pani doktor zadaje pytania a ja odpowiadam. Szczerze oczywiście, klątwy tu nie chcemy. Co proszę? Czy zawsze byłam taka szczuplutka!?? Aa, że 43 kilo ważę? A nie, pani doktor, proszę takich oczu nie robić, oni ważyli mnie w szlafroku i w kapciach, a w kieszeni miałam motorolę, i to jeszcze taki starszy, cięższy model. Jak to, czy zgadzam się na rozmowę z psychiatrą!?

Godz.10:40

Ewa odbywa gwałtowną rozmowę z Piotrem. Posądza cały personel medyczny o spisek przeciwko niej. Sugeruje, że zmanipulowano odczyt wagi. Musi ważyć więcej niż 43 kilo. Zarzuca Piotra pytaniami. Czy wyglądam źle? Czy zauważył te nieprzyjemne i napastliwe spojrzenia, jakimi obrzuca ją personel? Dlaczego zasugerowano jej rozmowę z psychiatrą? Prosi Piotra o stanowczą rozmowę z lekarzem. Postanawia wypisać się ze szpitala.

Godz.11:15


Piotr pali papierosa na podwórku kliniki. Nie może opędzić się od myśli, że za chwilę cała sytuacja wymknie się spod kontroli. Zaczyna żałować, że wykorzystał znajomość z byłym lekarzem szpitala, by przyśpieszyć termin przyjęcia Ewy. Z niechęcią wraca na oddział.

Godz.11:30 - 21:15

Piotr i Ewa spędzają te godziny razem. Atmosfera jest napięta do granic wytrzymałości. Ewa coraz bardziej pogrąża się w przeświadczeniu, że jest ofiarą manipulacji i spisku. Mężczyzna ogranicza się do nieśmiałych prób podtrzymania rozmowy. Jest wspólne rozwiązywanie krzyżówek, potajemne wypady Ewy na papierosa. Piotr z obawą spogląda na zegarek. Żałuje, że nikt nie przypomina mu o konieczności opuszczenia oddziału.

Godz.21:15

Ewa odchodzi do swojej izolatki. Ustalili, że Piotr przyjedzie do szpitala jutro dopiero koło 13- tej, po badaniach. Mężczyzna długo siedzi w samochodzie na parkingu kliniki. Czuje się jak zdrajca.

Godz.1:45

Ewa telefonuje do Piotra. W tle słychać jakieś nieartykułowane głosy. Jeden z pacjentów oddziału ma atak. Przywiązany do łóżka obrzuca stekiem wyzwisk interweniujące pielęgniarki. Ewa ściszonym głosem informuje, że ukryła się w łazience. Płacze. Po chwili rozmowy odrzuca propozycje Piotra, że ten przyjedzie i zabierze ją do domu. Piotr tej nocy już nie zasypia.

Godz.7:00- 13:30

Nieustanne telefony Ewy zawiadamiające o postępie badań lekarskich. Jest kłopot z pobraniem moczu do analizy, Ewie rozpoczął się okres. Następny dzień to sobota. Ewa sugeruje, żeby Piotr załatwił jej przepustkę na weekend.

Godz.14:15

Termos z kawą, starannie zapakowany kubek, słodycze. Piotr próbuje zaparkować na zatłoczonym parkingu kliniki. Udaje mu się to dopiero po 40 minutach.

Godz.15:00

Ewa na własną prośbę zażądała wypisu ze szpitala. Informuje Piotra, że badania potwierdziły polineuropatię, ale dalej nie wiadomo, co jest tej choroby przyczyną. Nie widzi sensu dalszego pobytu na oddziale. Jest kompletnie rozbita. Owinięta szlafrokiem, patrząca w podłogę, dziwnie stanowcza, a jednocześnie słaba i bezbronna. Patrzy z wyrzutem na siatkę, w której jest termos i kubek. Ona tu nie zostanie. Jednak ostateczną decyzję ma podjąć Piotr.

Godz.16:00

Ewa zostaje wezwana do pokoju ordynatora. Piotr przez ostatnią godzinę starannie unikał tematu wypisu. Teraz ma nadzieję, że za chwilę Ewa wróci na salę, a on pojedzie do domu się wyspać. Weekend jakoś minie, a od poniedziałku wszystko się ułoży.

Godz.16:45

Ordynator podpisał wypis ze szpitala. Powiedział, że dalszy pobyt nie ma sensu. Że przyczyny choroby są poza-neurologiczne. Piotr słucha wyjaśnień Ewy z kamienną twarzą. Nie rozumie, co się dzieje. Nagle wstaje i mówi Ewie, żeby spakowała swoje rzeczy. Ma nadzieję, że to nią wstrząśnie. Przecież wszystko było załatwione. Szpital, badania, kawa, gazety. A ta wyginająca się noga?

Godz.17:00

Ewa odbiera swoje rzeczy z przechowalni. Piotr bez słowa stoi obok, ściskając siatkę ze szlafrokiem i termosem. Stara się panować nad wzrokiem. Na pytanie Ewy, czy cieszy się z jej powrotu do domu, wybąkuje kilka mało przekonywujących słów. Chciałby teraz, po raz pierwszy w życiu, wygarnąć Ewie to, jak bardzo jest dla niego kretyństwem ta cała sytuacja. Milczy. I tak bez słów wsiadają do samochodu.

Godz.18:00- 22:30

Ten wieczór jest niepodobny do jakiegokolwiek innego. Półsłówka, niedopowiedzenia. Atmosfera przegranej. Piotr nie zauważa nawet, że Ewa, w zwiewnej, modnej koszulce nocnej, ze starannie ułożonymi włosami czeka na niego w łóżku. Mężczyzna siedzi w łazience, nieruchomo wpatrując się w śliwkowy szlafrok, czekający na wrzucenie do pralki.

Piotr i Ewa to była szczególna para. Stanowili przedmiot zazdrości i podziwu znajomych. Zawsze uśmiechnięci, taktowni, dyskretnie obnażający przed światem swoje wzajemne uczucie. Niesłychanie wobec siebie lojalni, z uśmiechem na ustach, trzymając się za ręce pokonywali wzburzone fale codzienności. Po prostu idealni. Jednak kalendarium kilkudziesięciu godzin, opisujące wypadki szpitalne, jest dla nich bezlitosne. Można zaryzykować stwierdzenie, że „zjadł ich stres”. Dotkliwie uderzając w każdego z osobna, bezlitośnie demontując systemy obronne.




Na szczęście Piotr i Ewa nie poddali się. Ta sytuacja nauczyła ich w porę dostrzegać momenty, kiedy problemy zaczynają ich przerastać i paraliżować. I dzisiaj nie wstydzą się już o nich mówić, nie unikają niewygodnych pytań. Przyjęli za pewnik, że stres to coś naturalnego. I nie jest sztuką go unikać. Trzeba go zaakceptować, jako coś naturalnego i przynależnego każdemu z nas. Traktować stres z szacunkiem. Jak wroga, którego należy docenić, by móc go potem pokonać. Czego wszystkim nam życzę.

Brak komentarzy: