Przemyślenia szpitalnego łoża
To była tylko chwila wybudzenia po operacji i ból o którym już pisałem. Zaraz potem zapadłem w głęboki sen. Obudziłem się, z trudem obróciłem głowę w stronę okna. Było ciemno. Straciłem poczucie czasu, nie wiedziałem czy spałem tylko dzień, czy dwa, czy trzy. Znowu ten ból. Coś mam w ręce. O, to jest jakiś przycisk. Nacisnąłem. Przyszła pielęgniarka. Skarżę się na ból. Dała mi następny przewód z przyciskiem mówiąc, że za pomocą tego mogę dozować sobie morfinę, której pojemnik podłączony jest do przewodu kroplówki. Robię to. Ciskam, ciskam, ale ulgi mi to za bardzo nie przynosi. Oczywiście, są pewnie jakieś zabezpieczenia abym nie przedawkował. Wzywam pielęgniarkę raz jeszcze i skażę się na ciągły ból. W końcu lekarz decyduje o podaniu pochodnej morfiny. Tym razem działa. Świadomość przychodzi wielkimi krokami i zaczynam racjonalnie myśleć. Przede wszystkim, ciekawość. Co z moim brzuchem? Dotykam ręką i czuję opatrunek na całej długości. A więc jednak operacja była totalna. Endoskopii nie było.
Jestem na “intensive care unit”. Muszę być tu przez 24 godziny aby była pewność, że nie będzie komplikacji po narkozie. Jeszcze tej nocy odwiedziła mnie żona. Chwilę rozmawialiśmy, bo ciężko mi mówić. Muszę trochę nabrać sił. Dotrwałem do rana, ale nie powiem, że noc była przyjemna. Rano jest zmiana pielęgniarek i zdziwienie. Opiekuje się mną "męska pielęgniarka". Jest to chyba nie za bardzo do pomyślenia w Polsce i moim zdaniem, bardzo dobrze. Mężczyźni powinni mieć zakaz bycia pielęgniarkami. Nie mówię pielęgniarzami czy sanitariuszami, ale tymi, którzy czuwają przy łóżkach chorych. Nie ta wrażliwość. Ten facet kazał mi wstawać w niespełna 24 godziny po operacji, mówiąc coś o odleżynach, chorobie serca i tym podobnych bzdurach, jakbym przebywał już na łóżku co najmniej miesiąc. Nie mówię tu o różnicy jaką miałem w opiece między nim, a kobietami. On wykonywał swoją pracę jak rzemieślnik, a ten zawód wymaga innego podejścia. Miałem nawet zamiar napisać na niego skargę ale dałem sobie spokój.
W ciągu dnia przyszedł do mnie mój chirurg. Pocieszył mnie i to bardzo. Powiedział, że myślał, że będzie gorzej. Guz nie był aż tak głęboko wrośnięty, a drugi był w bardzo wczesnym stadium. Spytałem go o to dlaczego otworzył mi brzuch prawie od narządu do mostka? Odpowiedział, że chciał przejrzeć mi wszystkie organy. I dobrze zrobił. Nie zobaczył niczego niepokojącego w żadnym z organów, a szczególnie w wątrobie. Przejrzał płat po płacie i zobaczył tylko cysty, czyli po polsku to chyba torbiele, które są niegroźne. Nie próbował ich usunąć tak przy okazji, bo tutaj nie robi się takich rzeczy. Oczywiście, nie patyczkowali się oni z oddzielnym wycinaniem raków, tylko ciachnęli jak leci jelito od jednego do drugiego. W sumie straciłem 63 cm kiszek. Trochę to więcej niż 1/3 całości jelita grubego, ale z tym można żyć. Wyciął mi też ponad 50 próbek węzłów chłonnych, co było swego rodzaju ewenementem. Zwykle wycina się 12-15, ale Dan chciał mieć pewność, czy komórki rakowe są w naczyniach limfatycznych, czy ich nie ma. Wszystko poszło na patologię i odpowiedź będzie za jakieś dwa tygodnie. Podbudował mnie, ale teraz zaczęły się dni oczekiwania. Oczekiwania na przepustkę do życia albo do powolnego konania.
Te dwa tygodnie to czas na refleksję, czas na przemyślenie swego dotychczasowego życia i modlitwę. Tak ona będzie bardzo mi potrzebna. Nie powiem, żebym modlił się zbyt często przed tym doświadczeniem. Z czasów dzieciństwa pamiętałem doskonale jak babka uczyła mnie pacierza, jak matka goniła do kościoła. Potem w dorosłym życiu jakoś to się rozmyło. Próbuję przypomnieć sobie tamte modlitwy, ale mam mętlik w głowie. Nie dam rady. Potem myślę sobie, że chyba Pan Bóg przyjmie moje modlitwy mówione prosto z serca, nie te klepane zdrowaśki. Zaczynam modlić się swoimi słowami. Szczerze. Szczególnie zaczynam w swoich modlitwach polecać się opiece niedawno zmarłego Naszego Papieża. On jest już w Niebie i jego modlitwy płynące z tamtego miejsca na pewno mi pomogą. Jego wstawiennictwo może być kluczowe. Miałem tę łaskę być bezpośrednio pobłogosławionym przez Jana Pawła II, podczas pamiętnej Mszy Świętej na Krakowskich Błoniach w 1983 (II Pielgrzymka) w stanie wojennym. Wręczałem mu dary ofiarne jako przedstawiciel naszej diecezji, która leży na drugim końcu Polski. Może poprzez moje modlitwy przypomni sobie o mnie. Nie zapominam też o Marii, Matce Boskiej, Królowej Polski. Ona ma w opiece nasz naród jako całość i poszczególnych jego członków z osobna. Chociaż leżę na tym szpitalnym łożu na drugim krańcu świata, jednak dla więzi duchowej nie ma to znaczenia. Te moje modlitwy chyba znalazły posłuch, ale o tym później.
Czuję się coraz lepiej. Przeniesiono mnie na zwykły oddział. Leżę sam w sali, ale rodzina, przyjaciele i znajomi nie zapominają o mnie. Dostaję kwiaty, odwiedzają też mnie moi studenci. To budujące. Żona jest praktycznie przy mnie na okrągło. Córki od czasu do czasu. Obowiązki szkolne. Cały czas na kroplówkach, ale pod koniec tygodnia powinienem dostać pierwszy posiłek i do domu. Muszę jednak jakoś wytrzymać te kilka dni. Ból łagodnieje, albo środki które sobie sam dozuję są coraz bardziej skuteczne. Telewizora nie pozwalam włączyć, nie strawiłbym teraz żadnego bełkotu. Lektura tak, lektura ta najwspanialsza, polska. Trylogię niedawno czytałem, ale jest jeszcze inna powieść do której wracam często - "Lalka". Tak, ta powieść mnie ukoi. Żona przynosi mi książkę. Pogłębiam się w lekturze "Pamiętników starego subiekta", czy opisu nieszczęśliwej miłości Wokulskiego. Leżę przy wielkim oknie na 10 piętrze wychodzącym na wieżowce wielkiego miasta. Od czasu do czasu przeleci helikopter między nimi, a ja czytam sobie o tej naszej polskiej pokręconej historii o czasach pierwszych lotów balonem. Książka i modlitwa pomagają mi przetrwać tamte trudne dni.
Myślę też bardzo dużo o tym, co nas czeka po śmierci bo w to, że istnieje życie po tamtej stronie nie wątpię. Nie modliłbym się gdybym nie miał pewności. Jednak co zrobić, aby zasłużyć na to lepsze życie? Popadam w pewien konflikt. Proszę Boga o przedłużenie tego mego doczesnego życia, a jednocześnie modlę się o to, aby być jak najbliżej Jego Majestatu po śmierci. Jeśli to tamto życie jest wspaniałe i wieczne, to po co przedłużać sobie tę mękę na tym doczesnym łez padole? Nie, stop. Zaczynam chyba wchodzić w domeny nie przeznaczone do rozgryzania przez śmiertelników. Wyroki Boskie są niezbadane i nie można rościć sobie prawa do ich poznania. Jeśli Bóg mnie ocali, to znaczy, że mam jeszcze coś do zrobienia tutaj, na Ziemi i o to trzeba się modlić. O to ocalenie i siłę do dalszej pracy. Przyszedł ksiądz. O dziwo, nawet mówi po polsku. Nie, nie będę się spowiadał. Poproszę Boga o przebaczenie grzechów bez pośredników.
Czas mija. Lekarze czekają na pierwsze moje pójście do łazienki. To będzie znak, że układ trawienny zregenerował się do tego stopnia aby spożyć pierwszy posiłek. Stało się to w piątek, w piątym dniu po operacji. W sobotę jestem gotowy do wypiski, a więc nie minął cały tydzień a ja opuszczę szpital. Zjechałem na wózku do samochodu i chciałem sam wsiąść, ale przeceniłem siły. Zrobiło mi się ciemno przed oczami. Córka pomogła mi. Mamy do pokonania ok. 30 km. To była chyba najgorsza jazda w moim życiu. Każdy wstrząs to ból, ale jakoś to przetrzymałem.
O swoich rozterkach związanych z dalszym leczeniem, o konsultacji z onkologiem napiszę już następnym razem.
Autor: Bialkowski
Link do źródła tekstu: bialkowski-seaman.salon24.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz