Prawie każdy z nas ma tego wirusa (cz. 1)

Prawie każdy z nas ma tego wirusa (cz. 1)

Dzisiaj chciałbym poświęcić trochę czasu sprawie odległej od nowotworów, ale mającej spore znaczenie dla innego typu schorzeń, mianowicie chorób autoimmunologicznych (tłumaczenie dosłowne z ang.). Sprawa wyszła na jaw, podczas prób klinicznych z lekiem na stwardnienie rozsiane (multiple sclerosis (MS)) i myślę, że w Polsce i nie tylko, jest bardzo mało znana.





Amerykańska firma farmaceutyczna Biogen Inc., specjalizująca się w produkcji leków na tę chorobę opracowała nowy specyfik pod nazwą Tysabri (Natalizumab). Wcześniej krociowe zyski zapewnił jej interferon beta-1b (Betaseron/Betaferon), który był jedynym opóźniającym rozwój MS lekiem na rynku. Zachęcona tym firma, wyłożyła pokaźną sumę pieniędzy na rozwój nowego leku. Tym razem wzięto na celownik receptory białkowe, które znajdują się na powierzchni komórek odpornościowych. Patologia mózgu osób chorych na MS wykazała, że jego obszary dotknięte chorobą, czyli po prostu miejsca zdegenerowane ze zniszczoną tkanką nerwową, wykazują sporą akumulację limfocytów T. Limfocyty T będąc komórkami układu odpornościowego, mogą więc być sprawcami całego tego zła. Bo jak określić w najprostszych słowach chorobę autoimmunologiczną? Po prostu, u chorego jego własny układ odpornościowy zaczyna wariować i atakuje zdrowe organy. Przyczyny tego mogą być różne, ale zaatakowana np. trzustka przestaje produkować insulinę, a u chorego rozwija się cukrzyca; zaatakowane stawy to rozwój artretyzmu; zaatakowane płuca to rozwój astmy; zaatakowane jelita to colitis lub choroba Crohna, itd., itp. W przypadku MS, komórki układu odpornościowego atakują mózg, czego efektem jest degeneracja neuronów i problemy chorego z kontrolą organizmu, szczególnie odruchów motorycznych.

Firma przyjęła więc słuszną strategię myśląc, że jeśli uniemożliwi się limfocytom T migrację przez ściany naczyń krwionośnych to nie będą one mogły niszczyć tkanki, która z takich czy innych patologicznych względów znalazła się w zakresie zainteresowań jako coś obcego w organizmie. Innymi słowy, limfocyty chorego powinny być trzymane w krwioobiegu. Lata badań doprowadziły do rozpoznania pewnego typu białek (glikoprotein) na powierzchni komórek odpornościowych, które są odpowiedzialne za migrację limfocytów przez ściany naczyń krwionośnych. Należą one do szerszej grupy receptorów komórkowych zwanych integrynami. Szczególną atencję w tym względzie otrzymała integryna o wdzięcznej nazwie alfa4beta1 lub mniej wdzięcznej VLA-4 (ang. very late antigen – 4). W Biogenie pomyślano, że jeśli zablokujemy tą integrynę to na pewno limfocyty T nie będą mogły dostać się tak łatwo do zdrowej tkanki aby ją zniszczyć i stan chorego na pewno ulegnie poprawie. Jak już pisałem przy okazji angiogenezy, przyjęto dwa kierunki szukania inhibitorów tej integryny. Pierwszy to synteza drobnocząsteczkowych (maleńkich w swej strukturze i masie) związków chemicznych i druga to przeciwciała monoklonalne. Po latach badań na stole laboratoryjnym oraz na modelu zwierzęcym (myszy) do badań klinicznych zdecydowano się skierować przeciwciało monoklonalne, które jak w przypadku Avastinu (przeciw angiogenezie) zhumanizowano, aby obniżyć jego niszczenie przez układ odpornościowy pacjenta (patrz wpis „Chemioterapia niestandardowa - jak to ugryźć?“). Tak powstał lek do badań klinicznych nazwany Natalizumab.

Natalizumab przeszedł jak burza trzy fazy badań klinicznych. Zastosowano próby w obecności interferonu beta-1b, jak też podawano Natalizumab samodzielnie. W obu przypadkach nastąpiła znacząca poprawa stanu chorych. Nawroty MS w ciągu 1 roku zredukowały się u 68% pacjentów, a w ciągu 2 lat u 42%. Efekt leku był więc bardzo obiecujący. Chorzy na te nieuleczalną chorobę zyskali pewną nadzieję na przedłużenie życia i to życia w miarę sprawnego. Część badań zrobiono też na chorych cierpiących na inną chorobę autoimmunologiczną, chorobę Crohna. 24 listopada 2004 roku amerykańska FDA dopuściła na rynek Natalizumab, a firma nadała mu rynkową nazwę Tysabri. Niestety szczęście Biogenu a także szczęście pacjentów nie trwało długo. 28 lutego 2005 roku producent leku wycofał go z rynku. Dlaczego? Co się takiego stało? Dlaczego firma dobrowolnie wyrzekła się zysków? Dlaczego wkładając ogromne pieniądze w badania zdecydowała się balansować na granicy bankructwa? Myślę, że zadecydowały tu dwa czynniki. Pierwszy, to ten stricte biznesowy i drugi ogólnoludzki. Firma nie chciała narazić się na procesy z rodzinami pacjentów, którzy stosując ten lek zeszliby szybko z tego świata, oraz nie chciała świadomie pomagać ludziom rozstać się z życiem.

Sprawcą całego zamieszania okazał się wirus, który ma skrótowa nazwę JCV. O tym dość interesującym wirusie i o dalszej historii leku napiszę już w następnej notce.

Autor: Bialkowski 
Link do źródła tekstu: bialkowski-seaman.salon24.pl

Brak komentarzy: